Umawiały się właśnie do czajowni, na herbatę jogiczną z kardamonem (zdaniem Primy skutecznie przepędza jesienną melancholię), kiedy Maria oświadczyła, że w sobotę nie może. 
– Mam zaproszenie na ślub ciotki Danki.
 – Danka wychodzi za mąż? – zdumiała się Martyna. – Przecież tak świetnie sobie radziła w pojedynkę. I we wszystkim pierwsza. 
 Prima niechętnie przytaknęła. To właśnie z powodu Danki przeniosła się z siłowni na jogę. 
 – Ślub w jej wieku? – Filipa pokręciła głową. 
 – Chciałabyś tak wyglądać w „jej wieku” – ujęła się za Danką Martyna.
 – Wszystkie chciałybyśmy tak wyglądać – zapewniły Cienie, mając nadzieję, że „ten wiek” nie nadejdzie nigdy.– Nie chodzi o wygląd – obruszyła się Filipa. – Ale o ryzyko. Po czterdziestce potrafisz już ogarnąć rzeczywistość. Nie wierzysz w każdą obietnicę zakochanego faceta. I nie skaczesz już na główkę, jak przed laty.
 Dotknęła własnego czoła, lekko się przy tym krzywiąc.
 – Nie skaczesz, bo masz więcej do stracenia – podchwyciła Prima.
 – Masz do stracenia to samo: czas – wtrąciła Mistrzyni, zamykając salę ćwiczeń. – Reszta jest dodatkiem. Jak wisienka na torcie. 
 – Właśnie mówię o czasie – uniosła się Prima. – W młodości hojnie nim szafujemy. Potrafimy oddać byle komu całe miesiące. Dopiero potem uświadamiamy sobie, że nie ma nic cenniejszego. Ciotka powinna to wiedzieć. 
 – Po co jej ślub – dziwiła się Martyna. – Przecież nie musi… 
 – Ale chce – przerwała Maria. – Twierdzi, że wreszcie spotkała prawdziwą miłość. I że nigdy wcześniej nie była taka szczęśliwa. 
reklama
                                    
                                    
                                    
 – Tym bardziej nie powinna ryzykować – zaśmiała się Martyna. 
 – Miłość? Teraz? – Cienie nie kryły współczucia. – Tyle lat czekania.
 – Nie czekała. Po prostu żyła – odburknęła Maria.
 – A żyć to ona potrafi – przyznała Martyna. – Pamiętam nasze ostatnie warsztaty salsy. Danka rozbujała całą grupę, a potem urządziłyśmy u niej taką imprezę… 
 Umilkła, przygryzając paznokieć pokryty białym lakierem.
 – Teraz wszystko się zmieni. I to z powodu głupiego zakochania – dodała Filipa. – Miłości – poprawiła Maria z naciskiem. 
 – To nie jest żadna miłość – orzekła Prima stanowczym tonem.
 – Raczej jesienna infekcja – podsunęły Cienie. 
 – Albo lęk przed samotnością – westchnęła Filipa. 
 – Jeśli już, to raczej chęć przeżycia czegoś nowego – zaoponowała Martyna. – Danka nie należy do cykorów. – Moim zdaniem… – Prima odchrząknęła, czekając, aż koleżanki nastawią uszu. – Moim zdaniem to klasyczny syndrom zamykających się drzwi. Tak to określają specjaliści – dodała, rozglądając się po grupie.
 Cienie okazały stosowne zainteresowanie. 
 – Jakich drzwi?
 – Po prostu uświadamiasz sobie, że życie mija coraz szybciej, a ty masz coraz mniej szans na związek. Nawet jeśli masz coraz więcej pieniędzy.
 – Ja to nazywam przekroczeniem terminu ważności – odezwała się Martyna. – Po którym zaczynają się jesienne wyprzedaże. – A ja wolę porównanie do drzwi – rzuciła Prima z naciskiem. – Drzwi, które powoli się domykają, odcinając cię od kolorowego świata relacji. 
 Stoisz na progu i czujesz, że za chwilę będzie po wszystkim. Zostaniesz sama. Dlatego przeceniasz każdą przygodę. Każdy, nawet błahy romans.
 – Też myślisz, że chodzi o drzwi? – spytały wreszcie Mistrzynię. 
 – W gruncie rzeczy to bez znaczenia – odparła.
 – Nie wierzysz, że...
 – Wierzę, że mogą się zamykać – Mistrzyni przerwała Primie. – W różnym wieku. I mogą się otwierać, nawet na starość. A może same je zamykamy. Wracając do Danki, drzwi otwarte czy zamknięte, nie mają znaczenia. Ważne, że ona sama jest szczęśliwa. Naprawdę!
Izabela Sowa,pisarka, autorka m.in. książek: „Smak świeżych malin”, „Świat szeroko zamknięty”, „Podróż poślubna”. Wegetarianka.Fot. Maciej Zienkiewicz/ Agencja Gazeta
 	 
	
				
						    
dla zalogowanych użytkowników serwisu.